Georgia
Administrator - Królowa Podjarki
Dołączył: 16 Lis 2008
Posty: 1151
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 14:36, 28 Cze 2010 Temat postu: Poison |
|
|
Siedemnastoletnia Olivia przeprowadza się z Polski do Nowego Jorku, na Manhattan. Szybko zaprzyjaźnia się ze szkolną "elitą" i wchodzi w ich kręgi. Wszystko wydaje się być różowe, dopóki na światło dzienne nie wychodzi prawdziwy powód jej przybycia do Stanów, ukryty przez matkę. Oraz do kiedy Olivia się nie zakochuje...
Jeśli interesuje Was taka historia - zapraszam do czytania!
W treści pojawią się przekleństwa, picie nieletnich itp...
Jak coś to mogę podać chomika, gdzie będzie w pdf'ie
Rozdział pierwszy
- Potrzebuje pani czegoś jeszcze? – zapytała przechodząca stewardessa. Pokręciłam przecząco głową i, mocniej wcisnąwszy się w siedzenie, włączyłam swoje mp3. Bałam się latania, a czekała mnie trwająca około dziesięć godzin podróż. Cóż, mam nadzieję, że prześpię przynajmniej połowę lotu…
Zamknęłam i starałam się zasnąć, rozmyślając o przyszłości, i, chcąc nie chcąc, przeszłości.
Sama się sobie dziwiłam, że żałuję, iż opuszczam Polskę. Patriotką nigdy nie byłam, a znajomi… Na każdym bliższym się zawiodłam. Bolało jak cholera, ale prawda była taka, że nikomu z mojego otoczenia nie mogłam zaufać. Nie rozumiałam tego, ale nie mogłam się tam odnaleźć. Przez każdego zostałam wykorzystana. Powoli traciłam wiarę w człowieka, aż do teraz, kiedy w ogóle jej mam. Wszystko było nie tak. Do tego momentu kiedy naprawdę po raz pierwszy spełniały się moje marzenia. Sama nie wiem czemu zawsze marzyłam o Nowym Jorku, choć duży wpływ mogła mieć na to moja mama, która od kiedy tylko pamiętam myślała jak się tam dostać. Dziwiło mnie to i kiedyś zapytałam dlaczego tak ciągnie ją do tego miasta, ale odpowiedziała, że „dowiem się w swoim czasie”. Cóż, ten czas chyba jeszcze nie nadszedł, bo nigdy nie powiedziała, co jest tego powodem. Nawet wtedy, gdy oznajmiła, że jest możliwość przeprowadzki. Moja mama – Alicja, pracowała jako architekt i była świetna w tym zawodzie. Podejrzewałam, że zarabia krocie, ale nie było tego widać – mieszkałyśmy w małym, jednorodzinnym domku pod miastem. Nie ubierałyśmy się w same firmowe ubrania, nie chodziłyśmy do prywatnych szkół, a przed domem nie stała fontanna. A wiem, że mogłaby biorąc pod uwagę fakt, że mama jest jedną z najlepszych w swojej branży. Nigdy nie zapytałam o to, co robi z całą resztą swoich wypłat – było mi po prostu wstyd pytać o coś takiego, ale podejrzewałam, że wpłaca pieniądze na konto, którego przeznaczenia nie znałam.
Kiedy dowiedziała się, że jej firma rozwija działalność i otwiera filię w Nowym Jorku zgłosiła się do tamtejszej pracy. W domu wszystko zostało dokładnie przedyskutowane i przemyślane. Powiedziała, że jeśli nie chcemy jechać, możemy zostać u babci, jednak ja i moja siostra od razu byłyśmy gotowe do wyjazdu. Nie wiem jak udało jej się wszystko załatwić, ponieważ nie znam się na papierkowej robocie, ale wiem, że zajęło jej to okropnie dużo czasu, nerwów i pieniędzy. Było też wiele kłopotów z przyjęciem do Dalton, ponieważ mieści się on w dzielnicy Upper East Side, a my mieszkamy w Upper West Side. Udało się to w dużej mierze dlatego, że mama miała w tym mieście przyjaciółkę Elizabeth, która jest absolwentką tejże szkoły, oraz chodzi tam jej córka i wysłała pochlebne rekomendacje.
Od czasu podjęcia decyzji do samego wyjazdu minęło sporo czasu.
Drodzy państwo, szykujemy się do lądowania, proszę o zajęcie miejsc oraz zapięcie pasów. Dziękujemy za wybranie naszych linii lotniczych.
* * *
Podróż z lotniska do Upper West Side trwała dość długo, ale, pomimo zmęczenia, uważnie obserwowałam mijane ulice. Na nos założyłam okulary przeciwsłoneczne, kwadratowe, o białych ramach, które z boku miały srebrne diamenciki układające się we wzór.
Wylądowaliśmy rano, więc miasto tętniło życiem. Oglądałam mijane witryny sklepowe, korki, hałas i ogólne zamieszanie. Wreszcie czułam, że jestem we właściwym miejscu – cały ten zgiełk mnie nie odrzucał, a wręcz przeciwnie, przyciągał.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, uważnie przyjrzałam się nowemu domowi. Była do stara kamienica, jednak odnowiona i wyremontowana. Przekroczywszy próg budynku i przekonałam się, że stary wygląd miała tylko na zewnątrz, bo wnętrze było nowoczesne. Na każdym piętrze było po jednym, dużym mieszkaniu, do którego można było dojechać windą, jak i dojść schodami. Nasze mieściło się na piątym, ostatnim. Zapakowałyśmy się do maszyny, a kiedy dojechała, wysiadłyśmy. Przed nami stały duże, metalowe czarne drzwi. Mama sięgnęła po klucz, a ja wstrzymałam oddech.
Kiedy przekroczyłam próg mieszkania, zrozumiałam jak bardzo wszystko się zmieniło. W Polsce mama odkładała każde zarobione pieniądze i po wnętrzu tego mieszkania, zrozumiałam jak dużo ich musiała uzbierać. Pomieszczenie było dwupoziomowe, a dół utrzymany w tonacji beżowej raz silniejszej, a raz słabszej. Przede mną stały schody z jasnego drewna, a na lewo rozpościerał się salon z dużym aneksem kuchennym. Zaraz za nim był korytarz, który dzielił się na dwie części – trzy duże pokoje z osobnymi łazienkami. Wycofałam się stamtąd i udałam na górę, szłam po schodach, badając fakturę poręczy. Obok mnie wisiały obrazy. Były piękne nawet jak dla mnie, osoby nie znającej się na sztuce. Na górze były cztery pokoje, dwa z nich z osobną łazienką i jedna łazienka, taka ogólna. Do tego, przy schodach był mały salonik. Wpadłam do pokoju najdalej usytuowanego w korytarzu i, kiedy spostrzegłam, że ma też małe pomieszczenie na garderobę, ryknęłam na cały dom, że go zajmuję.
Zbiegłam na dół i zaczęłam zbierać swoje kartony do góry. Meble już tam były. Jeszcze w Polsce umówiłyśmy się, że każda z nas spakuje się do pudełek o określonym kolorze, dzięki czemu nie będzie problemu z identyfikacją rzeczy. Mi przypadł zielony.
W całym tym bieganiu z góry na dół, usłyszałam, że mama zajęła pokój najbliżej salonu, podobnie jak Magda. Cóż, wygląda na to, że będę mieszkać sama na górze. Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało.
Chciałam pochodzić trochę po tym nowym miejscu, oswoić się z nim albo chociaż wypakować się, ale byłam tak zmęczona, że dokopałam się jedynie do mojej pościeli i rzuciłam się na łóżko.
Kiedy się obudziłam, miałam wrażenie, jakby ktoś pobił mnie młotem pneumatycznym lub jakbym miała ogromnego kaca. Z trudem podniosłam się z łóżka i zeszłam na dół. Zaczęło mi się okropnie kręcić w głowie, więc mocno trzymałam się poręczy, żeby się nie zabić, gdy schodziłam po schodach.
Cóż, wygląda na to, że nie tylko ja byłam tak zmęczona, bo gdy weszłam do kuchni nie było w niej nawet pudeł. Podeszłam do zlewu, przechyliłam głowę i napiłam się wody prosto z kranu. Wracając do pokoju, chwyciłam torebkę, którą zostawiłam na dole i wyjęłam telefon. Miałam dwa nieodebrane połączenia i trzy sms’y.
„Udanego lotu! Napisz jak dolecisz :*”
„Doleciałaś? Jak było?”
”Ej żyjesz?”
Wszystkie od tego samego nadawcy – Madzi, przyjaciółki jeszcze z dzieciństwa. Uśmiechnęłam się na samą myśl o niej. Była niewysoką blondynką, optymistką, wiecznie w ruchu. Umiała wyciągnąć mnie nawet z najgorszego doła.
Szybko wyklepałam odpowiedź:
„Spokojnie, żyję, żyję. Manhattan jest cudooowny, choć niewiele widziałam. Mieszkanie super, ale jeszcze się nie rozpakowaliśmy. Ej, tu jest trzecia w nocy, a ja się właśnie obudziłam i nie wiem czy jeszcze zasnę. Zmiana czasu jest straszna – czuję się jakbym miała kaca giganta, a nie piłam. Poważnie. Poza tym, czuję jakbym przeniosła się do mojego ulubionego serialu! Już za tobą tęsknię :*”
Zabrałam torebkę i wróciłam do pokoju. Nastawiłam budzik na dziewiątą i położyłam się do łóżka. Pomimo wcześniejszych obaw, zasnęłam bez problemu.
Reszta tygodnia minęła nam na rozpakowywaniu, odbieraniu wcześniej zamówionych mebli, których nie zdążyła odebrać Rosalie i zakupach.
Potem nadszedł piąty września, rozpoczęcie szkoły i stanęłam oko w oko z marzeniem i jednocześnie koszmarem. Planowałam wspinać się po drabinie społecznej szkoły, chyba jak większość. Pytanie brzmiało czy uda mi się to zrobić, jako nowej, obcokrajowej dziewczynie?
Ale nie zamierzałam się poddawać. Otrzymałam szansę i wycisnę z niej tyle, ile będzie się dało.
* * *
Siedziałam w żółtej taksówce, odwożącej mnie do szkoły i obserwowałam Nowy Jork zza szyby oraz okularów przeciwsłonecznych. Miałam na sobie szkolny mundurek – granatową, plisowaną spódniczkę przed kolano, białą bluzkę z wyszytą tarczą szkoły i dekoltem w serek, którą spięłam w talii czarnym paskiem, przez co podkreślała linię biustu i talii, brązowe, wzorkowe rajstopy oraz delikatne, czarne buty na obcasie. Włosy ułożyłam w taką fryzurę jak w samolocie, a na oczy położyłam jasny, beżowy cień, tusz do rzęs i podkreśliłam je czarnym eyelinerem.
Byłam okropnie zdenerwowana. Właściwie miałam ochotę wymiotować, ale nie było po mnie tego widać. Utrzymywałam ten sam wyraz twarzy, żeby nie pokazywać kotłujących się w środku uczuć.
Samochód podjechał pod szkołę, zapłaciłam kierowcy i wysiadłam. Okulary wsunęłam na głowę i przyjrzałam się budynkowi. Zbudowany z czerwonej cegły, widać, że przerobiono jedną ze starych kamienic. Drzwi i okna były nowe, wymienione. Z przodu miał zielony trawnik i kilka ławek postawionych pod drzewami. Zsunęłam okulary z powrotem na oczy i ruszyłam w stronę wejścia.
- Hej – powiedziała mojego wzrostu brunetka o brązowych oczach, która nagle wyskoczyła przede mną. Ubrana była w mundurek i szare buty na średnim obcasie. – Ty jesteś Olivia Tomczak?
- Tak – odpowiedziałam niepewnie, przeciągając środkową literę. Zza szkieł przyjrzałam się jej dokładnie. Była szczupła, na twarzy miała duży, szczery uśmiech, a pewność siebie aż z niej wypływała, choć w ten dobry sposób. Sprawiała wrażenie osoby miłej i takiej, z którą warto porozmawiać.
- Super. Jestem Jenny Wilson – rzuciła wesoło, wyciągając w moim kierunku rękę. Delikatnie ją uścisnęłam i zdjęłam okulary. Dziewczyna przyjrzała mi się. – Wow, wyglądasz jak typowa Polka. Wiesz, długie blond włosy i niebieskie oczy. Powiedz jeszcze, że masz dość mocną głowę w piciu, a chyba padnę.
Zaśmiałam się. Dziwne, ale w jej towarzystwie czułam się wyraźnie rozluźniona i cały stres gdzieś wyparował, pomimo że znamy się od kilku chwil.
- No, w sumie to można tak powiedzieć…
- Mam oprowadzić cię po szkolę i cieszę się, że to na mnie padło – odezwała się do mnie po polsku. Ze zdziwienia otworzyłam lekko usta i patrzyłam na nią wielkimi oczami.
- Znasz polski? – zapytałam również w ojczystym języku. Byłam bezbrzeżnie zdziwiona. – Nie spodziewałam się spotkać tutaj kogoś, kto umie mój język.
- Taa, mama była Polką i tata uparł się, żebym umiała ten język.
- Była? – zapytałam, a kiedy zobaczyłam jak spuszcza oczy, a przez jej roześmianą twarz przemyka cień bólu, zrozumiałam, że nie powinnam była pytać. – Przepraszam, nie chciałam… - szepnęłam.
Ale Jenny podniosła oczy, a uśmiech wrócił na jej usta.
- Spoko – rzuciła i zaśmiała się. Z torby wyciągnęła telefon – różowy Samsung Corby, taki jak mój – i dodała:
- Mam jeszcze dwadzieścia minut do apelu… Chodź. – Chwyciła mnie za łokieć i pociągnęła na najbardziej oddaloną od wejścia ławkę. Kiedy usiadłyśmy, położyła sobie torebkę na kolanach i poważnie na mnie popatrzyła.
Widziałam, że otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do naszych uszu dobiegł stukot obcasów. Jenny zamilkła i podniosła wzrok. W naszym kierunku szła uśmiechnięta, najładniejsza dziewczyna, jaką widziałam. Była wysoka, szczupła, ale bez przesady, miała głębokie czekoladowe oczy, brązowe włosy i niesamowicie długie nogi, na które dodatkowo ubrała obcasy.
- Tiffany! – wykrzyknęła panna Wilson i zerwała się z ławki, wpadając w objęcia nowoprzybyłej. Dziewczyny uścisnęły się mocno, po czym pocałowały w policzek. Widać było, że darzą się dużą sympatią. Nagle szatynka zwróciła się w moją stronę z wyciągniętą ręką. Wstałam i delikatnie ją uścisnęłam.
- Tiffany.
- Olivia.
Właśnie wtedy usłyszałam, że kolejny samochód podjechał pod szkołę, jednak wydawał inny dźwięk niż taksówki. Błyskawicznie się odwróciłam i zobaczyłam zatrzymującą się długą, czarną limuzynę. Tiffany pomachała nam i szybko oddaliła się w stronę pojazdu. W pewnym momencie wpadła na nią jakąś dziewczyna z wielkimi okularami na nosie. Tiffany odepchnęła ją ze słowami; „Może byś uważała jak chodzisz, co?” i strasznie wściekłą miną. Zupełnie przeciwieństwo tego, co przed chwilą zaszło.
- Wow… – wydusiła z siebie Jenny. Myślałam, że chodzi jej o scenę przed nami, ale ona zamiast tam patrzyła na mnie.
- Co…? – spytałam, lekko niepewna.
- To było trochę dziwne, Tiff nigdy nie jest tak miła dla nowych… Olivia, mamy mało czasu, a ja muszę ci powiedzieć parę rzeczy o szkole.
Z powrotem usiadłyśmy na ławce i zaczęłam słuchać wykładu Jennifer o Dalton. Dowiedziałam się jacy są nauczyciele, o systemie oceniania, dyrektorce oraz o tym, że jedzenie w stołówce jest całkiem niezłe. Oraz o szkolnej elicie, której oczywiście i tutaj nie brakowało. Szkołą rządziła poznana mi wcześniej Tiffany Millton. Potrafiła być niesamowicie przebiegła, sprytna i zawsze dostawała to, czego chce, jednak nie korzystając z telefonu do tatusia, ale osiągając to sama. Dla swoich znajomych była zupełnie inna, niż dla obcych – miła, zabawne, wiecznie roześmiana. Cała szkoła wiedziała, że Tiffany czuje coś do Milesa Cartera, i to z wzajemnością. Jednak do tej pory nie są razem. Następnego opisała mi Coopera White’a, niebieskookiego blondyna. Latała za nim niemalże cała szkoła, co było dość dziwne, zważywszy na fakt, że Cooper był zimny i szorstki. Całość zamykały Cristin Norencky oraz Ashley Smith – dwie dziewczyny, które zawsze kręciły się wokół Tiffany. To one zawsze organizowały większe imprezy oraz informowały o najświeższych plotkach. Swoje miejsce miała tam również Jenny.
Kiedy skończyła mi to wszystko opowiadać, zostało nam pięć minut do rozpoczęcia apelu poprzedzającego pierwszą lekcję. Wstałyśmy i dziewczyna zaprowadziła mnie do sekretariatu, gdzie odebrałam listę, którą każdy z nauczycieli miał podpisać. Pani Butterfly, sekretarka, poprosiła Jennifer, by ta po apelu oprowadziła mnie po szkole. Pomiędzy nim a lekcją jest dwudziestominutowa przerwa.
Wyszłyśmy z gabinetu i kierowałyśmy się w stronę specjalnej auli, kiedy spotkałyśmy Tiffany.
- Jenny, dzisiaj o osiemnastej idziemy do Plazy. Wiesz, tej kręgielni. Idziesz? – zapytała, na co pytana tylko entuzjastycznie pokiwała głową. Wtedy Tiff skierowała palec wskazujący, z idealnym francuskim manicurem, w moją stronę.
- Ty…- powiedziała, pstrykając palcami i jednym z nich wskazując na mnie. - Olivia, tak?
- Tak… - odpowiedziałam niepewnie.
- Ty też wpadnij, poznasz resztę – powiedziała, uśmiechnęła się i poszła.
Spojrzałam zdziwiona na Jenny, a ona na mnie.
- Cóż… - zaczęła. – Jeżeli planowałaś trzymać się z boku, to nie przychodź. Nie wiem czemu, ale Tiffany właśnie cię wrzuciła do nas, a to oznacza, że niewidoczna to ty już nie będziesz.
- W sumie, to ja nie chciałam być niewidoczna – odpowiedziałam.
Towarzyszka spojrzała na mnie i wybuchnęłyśmy śmiechem, biegnąc w stronę auli.
Wewnątrz, szkoła była zupełnie inna niż moja poprzednia. Parter, innych pięter jeszcze nie widziałam, miał ceglane ściany, co nadawało im ciekawy wygląd. Ramy okien były pomalowane na brązowo tak, żeby dobrze się wkomponować. Drzwi od sal były w kolorze jasnego drewna, każde miało małe okienko na górze, pod numerem sali i jej przeznaczeniem. Z sufitu zwisały plakaty zrobione przez uczniów, które dopingowały różne drużyny sportowe, jednak najwięcej było tych o koszykówce, przez co domyśliłam się, że musi to być dominująca dyscyplina w tej szkole. Przy oknach stały duże ławki oraz wiele zielonych roślin. W kilku rogach znajdowały się urządzenia, z których leciała pitna woda.
Wejście do auli było szeroko otwarte. Kiedy przez nie przeszłyśmy, po drugiej stronie sali z tyłu, zaczęła machać nam Tiffany, gestem pokazując, żebyśmy przyszły. Jenny ruszyła od razu, a ja stanęłam bezradnie, bo nie wiedziałam czy odnosi się to również do mnie. Przeszukiwałam wzrokiem jakieś puste miejsca, kiedy zobaczyłam, że Tiff woła również i mnie. Uśmiechnięta podeszłam do nich i usiadłam na wolnym miejscu. Przede mną była duża scena z pełnym nagłośnieniem, nawet po bokach porozstawiane były głośniki. Nad nią wisiała kurtyna oraz inne rzeczy, dzięki którym można było zawiesić dekoracje do szkolnych przedstawień. Z boku stał długi stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Panował ogólny hałas, każdy z każdym rozmawiał, witał się, ludzie wpadali sobie w ramiona z radości, że wreszcie się widzą.
Każda z siedzących obok mnie osób wyciągnęła do mnie rękę i przedstawiła się. Z jednym wyjątkiem… Siedzący obok mnie Cooper na przywitanie tylko kiwnął mi głową, a kiedy spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, przekonałam się, co to znaczy „zimne spojrzenie”.
- Ty rozumieć po angielski? – powiedział bardzo wolno, bez użycia gramatyki i patrząc na mnie z okropnym politowaniem. Jeśli przed chwilą było mi zimno, to teraz zrobiło się ogromnie gorąco.
W odpowiedzi prychnęłam tylko i odwróciłam się od niego.
Gdyby nie wcześniejszy opis Jenny, nie zapamiętałabym nikogo. Teraz wiem, że Miles ma kruczoczarne włosy, Ashley jest zielonooką blondynką, Cristin ma krótkie, brązowe włosy, a Cooper… na niego lepiej uważać.
Zaczęłam żałować, że nie odpowiedziałam mu jakąś równie głupią gadką.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Georgia dnia Pon 14:37, 28 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|